Każda z nas nosi w sobie swoją historię. Czasem pełną radości i spełnienia, a czasem bólów, które zostawiają ślad na ciele i w sercu. Historia Beaty to opowieść o cierpliwości, przetrwaniu i odkrywaniu siebie na nowo.

Beata ma 51 lat, ale w jej oczach widzę coś więcej niż tylko lata. W jej spojrzeniu jest ogromna mądrość, czułość i wyrozumiałość. Jej życie nie było łatwe, przeszła przez trudne chwile, zmagania z chorobą, nieoczekiwane zmiany, które na zawsze wpisały się w jej ciało i duszę. Przeszła przez chwilę, w której świat stał się inny – straciła część siebie w wyniku choroby oka, ale to, co ją definiowało, to nie sama zmiana, ale sposób, w jaki zaczęła się na nowo odnajdywać.

To, co mnie wzrusza najbardziej w tej historii, to to, jak Beata potrafiła spojrzeć w lustro po tej burzy, z miłością i akceptacją. Zamiast ukrywać to, co przyniosło życie, zaczęła je przyjmować. Zamiast walczyć z ciałem, zaczęła je dostrzegać na nowo, z wdzięcznością za to, że jest.

Kiedy spotkałyśmy się na konsultacji, by omówić szczegóły sesji, była to dla nas obu bardzo ważna chwila. To był czas, w którym Beata podjęła decyzję, by na chwilę stanąć przed aparatem, by pozwolić sobie na pełną obecność, na bycie widzianą, na pokazanie siebie bez ukrywania.

W dniu sesji wykonałam dla Beaty delikatny makijaż w odcieniach beżu i brązów, które subtelnie podkreśliły jej naturalne piękno. Jej włosy wystylizowałam swobodnie, za pomocą lokówki stożkowej, tworząc miękkie fale, które pasowały do jej spokojnego, ale pełnego wewnętrznej siły charakteru.

Wszystkie stylizacje, które wykorzystałyśmy, pochodzą z mojej studyjnej garderoby. Beata pozowała w klasycznej marynarce, koronkowych spodniach, sukience z odkrytymi plecami, białej męskiej koszuli oraz w lejących spodniach i subtelnej sukni. Tuż przed sesją kupiłam także duży bukiet białych goździków – czułam, że będą idealnym dopełnieniem tego dnia. I były.

W tle rozbrzmiewała piosenka Julii Wieniawy:
„Kocham swoje ciało, kocham swoje biodra, kocham swoje włosy…”
I choć była tylko muzyką, stała się manifestem. Manifestem tego, co działo się w głowie i sercu Beaty. Ta sesja nie była tylko o zdjęciach. To była celebracja. Pojednanie. Pokochanie siebie. W pełni.

Dziś Beata stoi u progu nowego etapu życia. U jej boku wyjątkowy mężczyzna, z którym dzieli codzienność. Ale przede wszystkim – Beata jest z sobą. Patrzy na siebie z czułością, z miłością. W jej oczach nie ma już wstydu, nie ma wyrzutów. Jest pełna akceptacji, bo wie, że to, co przeszła, sprawiło, że jest teraz silniejsza – nie na zewnątrz, ale w środku. Znowu nauczyła się siebie kochać, w pełni.

I wiem, że ta sesja będzie dla niej towarzyszyć w chwilach, kiedy będzie potrzebowała przypomnieć sobie, jak dobrze jest być dla siebie miękką. Czułą. Łagodną. W końcu, to nie o sile chodzi – nie o walce, nie o byciu twardą. Chodzi o to, by umieć zatrzymać się, by pokazać sobie miłość i zrozumienie. By dać sobie pozwolenie na bycie sobą – pełną, z każdym oddechem, każdą blizną, każdą zmianą.

Bo to właśnie była opowieść o czułości.
Nie o sile, którą nakazuje nam świat.
Ale o czułości do swojego ciała, które z czasem się zmienia – i nadal zasługuje na miłość.
O czułości do siebie samej – tej z przeszłości, tej z teraz i tej, która dopiero nadejdzie.
O kobiecości, która nie musi być głośna, by była pełna mocy.

Dziękuję Beato!

Może Ty też jesteś w miejscu, w którym czujesz, że chciałabyś na siebie spojrzeć inaczej? Z większą łagodnością, z większą czułością?
Być może Twoja historia również zasługuje na to, by została opowiedziana z miłością – nie z presją, nie z pośpiechem, ale z pełnym zrozumieniem tego, co przeżyłaś, co w Tobie żyje. Z zatrzymaniem się na chwilę, by poczuć swoją wyjątkowość.

Nie musisz mieć wymyślnych stylizacji, żeby poczuć się wyjątkowo.
Moja garderoba studyjna jest pełna ubrań, które pomogą Ci poczuć się jak najpiękniejsza wersja siebie – bez zbędnych ozdobników. Może znajdziesz tam coś także dla siebie?

Jeśli czujesz, że to może być czas dla Ciebie – odezwij się przez zakładkę kontakt.
Zróbmy razem coś, co zostanie z Tobą na długo…

Anka